niedziela, 27 grudnia 2015

MORZE

Wracam nad morze. Teraz tylko wirtualnie.
Jednostajny jego szum uspokaja, koi nerwy. Pogoda sztormowa, ogromne fale poruszają wyobraźnię i jawią się przed nami jako wszechpotężny żywioł, wzbudzający respekt i strach przed jego mocą. 
Znamy je z opowieści, a niektórzy z autopsji . Morze potrafi być tyleż spokojne, co okrutne, ale w obu wypadkach ukazuje się nam w pełnej swej krasie. Piękne.
Dlatego wszystkie swoje urlopy, wolne chwile spędzałam właśnie tam. Tyle tylko, że nad różnymi morzami : Bałtyckim, Czarnym. Śródziemnomorskim, Północnym.
Najbardziej jednak ukochałam nasz Bałtyk, a najchętniej przebywałam w Trójmieście. Z Trójmiasta – w Sopocie. Swojska i miła miejscowość. Nawet jesienią.
Pamiętam jedną z nich, kiedy, z jakichś powodów, zamiast korzystać z gościny znajomych – wykupiłam wczasy w podmiejskim kurorcie. I, codziennie, po śniadaniu wyruszałam, piechoto, do Sopotu, odwiedzając w końcowym etapie – Laluńcię i jej, żyjącą jeszcze Mamę, z którymi łączyły nas więzi sympatii. Mieszkały bardzo blisko mola, więc potem wyruszałam na obchód – tamże, do miasteczka i z powrotem do domu wczasowego. Niezły szmat drogi do przejścia.
Pewnego słotnego i zimnego dnia, maszerując wzdłuż brzegu ,byłam już blisko Sopotu, kiedy w pewnym momencie – jedna noga zapadła mi się w mokry piasek po kolana ! Próbuję ją wyciągnąć, ale ona grzęźnie jeszcze bardziej. Oglądam się wokoło, by w razie możliwości wchłaniania mnie w całości, a na to mogło się zanosić – miałabym możliwość zawołania kogoś na pomoc. Para, która mnie minęła , nie zauważając w jakie wpadłam tarapaty – była jedyną , mogącą wyciągnąć z tej piaskowej matni. Nie miałam na czym oprzeć drugą nogę, bo ta jedna na tyle głęboko się usadowiła, więc zaparłam się rękami i po kilkunastu minutach ciężkiego wysiłku udało mi się wygramolić z pułapki.
Tyle, że bez buta. Piasek ją „ pożarł” w całości ! Więc udałam się w dalszą drogę z jedną bosą nogą - ku zdumieniu przechodniów, bowiem nikomu do głowy nie mogło przyjść, jaki przed chwilą przechodziłam dramat. A zimno było sakramenckie. Na dodatek – mokre spodnie, bluzka (od zapierania się) i tylko marzyłam, by czym prędzej dotrzeć do Laluńciowego mieszkania.
Były obie , na szczęście, w domu. Zobaczywszy gościówkę w takim stanie – zamiast okrzyku przerażenia – obie zaczęły się śmiać. Ledwo zdołałam im wytłumaczyć czemu zawdzięczam swój oryginalny wygląd. Gorzej, bo nie miały odpowiednich butów i kombinowały w czym i jak dotrę do domu wczasowego. Wypożyczyły od sąsiadki, mającej tożsamy numer obuwia , co ja, której następnego dnia zwróciłam z podziękowaniem. O mały włos nie straciłam żywota i to na brzegu morza. Takie potrafi być zdradliwe. Mimo wszystko kocham je najbardziej z wszystkich scenariuszy natury, choć nie jestem obojętna na jej wszelaką urodę.







2 komentarze:

  1. Też kocham morze! Obudziłaś we mnie wspomnienia! Właśnie dziś zamówiłam nam pobyt w Rowach w lipcu i... już się cieszę! Pozdrawiam cieplutko mroźną nocą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też kocham morze! Obudziłaś we mnie wspomnienia! Właśnie dziś zamówiłam nam pobyt w Rowach w lipcu i... już się cieszę! Pozdrawiam cieplutko mroźną nocą.

    OdpowiedzUsuń