Rosienie
Wieczną moją zmorą był problem odzieży. Zawsze odstawałam od rówieśników, bo Mama nigdy tak dobrze nie zarabiała, by zaspokoić wszystkie nasze potrzeby.
Uważała,
iż najważniejszą, priorytetową sprawą jest wykarmienie swojej
trzódki, a reszta jest nieważna lub zupełnie nieistotna. Nam,
natomiast , dwóm nieletnim, panienkom - bardzo zależało na ładnym
wyglądzie,a
przynajmniej dorównywanie koleżankom, by nie stać się obiektem kpin
i żartów. Dzieci, młodzież potrafi być okrutna. Nic nie ujdzie ich
uwadze i jeśli dostrzegą , iż potencjalna ofiara jest słaba
psychicznie i
daje się „dołować” – przepadła. Pozostaje popychadłem,
doprowadzonym do rozstroju nerwowego, a nawet, nieuleczalnych,
kompleksów.
Pamiętam,
jak zdarłam ostatnią parę butów i nie mogłam się doprosić
kupienia nowych , a przez to kilka dni nie chodziłam do szkoły.
Wreszcie
Mama obdarowała mnie butami-walonkami na obcasiku
(zimowe buty, noszone np. na Syberii) – zbuntowałam się i orzekłam,
że ,za żadne skarby świata, nie pójdę w nich do szkoły.
”Nie
pójdziesz – to nie. Innych nie kupię, bo mnie nie stać na
droższe”.
Beczałam
dwa dni, ale kiedy zobaczyłam, że Mama nie reaguje na mój
płacz – poddałam się. Włożyłam te wstrętne buciska (na
obcasach ! i
, zrezygnowana, udałam się do szkoły. Dzieci nawet nie
spostrzegły, jakie
to obuwie ubrałam, bo przez cały czas siedziałam w ławce nie
wychodząc nawet na przerwę. Potem, dzieciarnia przyzwyczaiła się
do moich walonek i miałam spokój. A że do wiosny było niedaleko
- jakoś
przeżyłam noszenie tej „wstydliwej” garderoby.
Działo
się to, nadal, w Rosieniach.
Kiedy
nastało lato – na ferie wyjeżdżałam do majątku
(administrowanego, przez kuzynkę Zosię), mieszczącego się kilka
kilometrów od Rosień,
a dołączał tam Leszek (młodszy syn wuja Witolda).
Siostra
natomiast – do nieopodal znajdującego się folwarku Ginejcie
, gdzie gospodarzem była siostra Zosi – Wanda i brat –Jerzy.
Prócz siostry, przyjeżdżał do folwarku też – Żuk (Kazimierz starszy
brat Leszka).
Folwark
należał do dalekiego krewnego, wuj a Kurnatowskiego, pastora,
mieszkającego w Wilnie , ze swoją o ok. 20 lat od siebie starszą , żoną. Małżeństwo, mimo tak wielkiej różnicy wieku, było bardzo udane .
mieszkającego w Wilnie , ze swoją o ok. 20 lat od siebie starszą , żoną. Małżeństwo, mimo tak wielkiej różnicy wieku, było bardzo udane .
Pamiętam
pastora jako przystojnego, siwego pana, o wielkie kulturze osobistej.
Był
wyjątkowym erudytą i poliglotą (znał kilkanaście języków).
Małżeństwo
trwało wiele lat, a zakończyło się wraz z śmiercią ciotki (imienia
nie pamiętam). Podobno, czytała jakiś fragment gazety i, pewnym
momencie, zamilkła. Wuj przynaglał, by kontynuowała czytanie,
ale ona nie odpowiadała. Okazało się, że nie żyje !
Wuj
wielce ubolewał nad jej utratą i nie długo po tym fakcie także
zmarł.
Rzadko
przebywali w Ginejciach, stąd przekazali ,właśnie, kuzynostwu zarządzanie
nim w okresie okupacji niemieckiej.
Tak,
jak nami, posługiwała się też siostrą i kuzynem – Wanda,
ganiających ich do robót polowych i innych uciążliwych, które przerastały siły siostry narzekającej
także na złe wyżywienie i nieodpowiednie ich traktowanie. Zbuntowana wróciła,
w końcu, do Mamy, do Rosień.
W
Ginejciach pozostał Żuczek, który często przybywał do naszego
majątku, wysyłany „służbowo” lub „urlopowany”.
Wtedy
organizował indiańskie zabawy lub inne, nie mniej wymyślne
i trudne dla nas do zniesienia.
W
naszym przypadku – prace, zlecane przez Zosię, nie obciążały
nas zbytnio, a nadto miały charakter dydaktyczno- wychowawczy
(patrz: opowiadanie
„Pana Tadeusza).
Nie
przypominam sobie nieprzyjemnych zdarzeń, zachowań Zosi wobec nas, otaczającą opieką i troską.
Inaczej
postrzegał ją Mietek (z-ca dowódcy AK na dystrykt kowieński), poszukiwany
przez Gestapo, a ukrywający się tamże).
Po
wojnie relacjonował nam swój pobyt w majątku, jako ciężko
pracującego i traktowanego jak typowego parobka.