czwartek, 22 września 2016

Oto, moja druga.. platoniczna miłość... Adam, siatkarz.

Podkochiwałam się w nim po przyjeździe do Wrocławia, odkąd  miałam styczność z WSWFem, gdzie  pracowała moja kuzynka i zarekomendowała mnie do zespołu tanecznego tejże uczelni. 
Zaczęłam uczęszczać na zajęcia  tańców ludowych, prowadzonych przez Tatianę P. i interesować się innymi dziedzinami sportu. Byłam sprawną dziewczyną i nie miałam problemów z jakąkolwiek dziedziną sportu, poza siłowymi.
Siatkówki, co prawda, nie uprawiałam, choć , towarzysko, grywałam w przypadkowych zespołach, ale interesowałam się nią na tyle, by uczęszczać na mecze - przede wszystkim kadry narodowej, mieszczącej się wówczas we Wrocławiu.
I tam ujrzałam młodzieńca - niezwykle interesującej postury, przy tym świetnego gracza i ... wpadłam po uszy, bujając się w nim dobrych kilka lat. 
Kuzynka zabierała mnie także na obozy letnie dla studentów i tam ćwiczyłam razem ze studentkami lekkoatletykę,  w tym : skok wzwyż, biegi krótkie, poprzestając na na nich, by zanadto się nie rozpraszać.
Adam adorował pewnej studentce, która wydawała mi się niegodna tak boskiego chłopaka, a ja - nie mając szans na jego uwagę (nie miał pojęcia o moim zadurzeniu) - bolałam nad tym skrycie. 
Kiedyś na  zorganizowanym przez  p. Cejzikową, przedwojenną trenerkę lekkoatletyczną kadry polskich dziewcząt  -meczu, miałam wystąpić w skoku wzwyż. Już ubrana w właściwy strój oczekiwałam swojej kolejki, kiedy, nagle, ujrzałam siedzącego na trybunie Adama z swoją sympatią i ogarnęła mnie taka panika, że nie było mowy o starcie, bo z tremy omal nie zemdlałam. Uprosiłam jedną z zaprzyjaźnionych studentek , by mi towarzyszyła i obie ukryłyśmy się w pobliskich krzakach, obserwując przebieg zawodów. Usłyszałam tylko moje nazwisko, przywołujące do skoku, krótkie oczekiwanie na moje pojawienie się i ... wywoływanie nazwiska następnej zawodniczki. Odetchnęłam z ulgą, po czym wróciłyśmy do miejsca zakwaterowania.
Przy każdym , przypadkowym, spotkaniu z nim - nogi mi miękły, tętno podskakiwało do maksymalnego pułapu , a potem cały dzień o nim rozmyślałam i marzyłam .
Występowaliśmy tu i ówdzie, ale jedynie na terenie kraju i w pewnym momencie dowiedzieliśmy się, że mamy zaproszenie do Chin na jakiś spęd zespołów tanecznych z całego świata. 
Niestety, nie byłam przewidziana do wyjazdu ze względu na to, iż nie byłam studentką, a taki wymóg istniał, bo skośnoocy ściśle przestrzegali reguł, ustanowionych przez Mao.
Tak więc się stało, że i kolega , który nie należał do pierwszego zespołu  i nie był dokooptowany na wyjazd zaproponował  wspólny wypad do eleganckiej restauracji, jaką był wrocławski Monopol.  I  tam mile gaworząc - ujrzałam... Adama , siedzącego ,nieopodal, przy stoliku, zajadającego jakieś ogromne porcje jadła. Zdziwiona takim apetytem, szczupłego  chłopaka, zwróciłam uwagę partnerowi na ten fakt, przy okazji  wyjawiając targające mną uczucie . Ten, natychmiast się poderwał, by podejść do mego lubego (znali się z uczelni) i coś mu przekazać, a ja usiłowałam, na próżno, go powstrzymać.
Nie zdołałam. Po krótkiej rozmowie - obaj podeszli do naszego stolika, a ja  - straciłam resztki zdolności  zdrowego , myślenia i coś głupio przebąkując , przywitałam się z mym idolem.
Potem zaprosił mnie do tańca i właśnie od tego momentu zaczynałam się odkochiwać. Ściskał mnie nadmiernie, wygadywał jakieś komplementy, a przecież  widzieliśmy się po raz pierwszy i nie mógł nagle zapałać taką sympatią, by  uwodzić i to tak nachalnie . Tylko napomknięcie o mojej sympatii przez Macieja, jak się zwał kolega, z który przybyłam do lokalu  spowodowało, widocznie, iż wyobraził sobie mnie jako łatwy łup, nie potrzebujący żadnych wstępnych niuansów.
 Ja, wówczas jeszcze niepoprawna romantyczka - od razu zraziłam się takim zachowaniem i czułam, jak miłość ulatuje , z każdą chwilą, coraz to szybciej.
  Zaproponował mi spotkanie, na które przystałam, chcąc poznać go na tyle, by utwierdzić się w przekonaniu o mojej pomyłce lub odkryć jakieś walory jego osobowości.
Pomyłka była ewidentna, bo  z miejsca zaczął  , nachalnie, mnie uwodzić , a ja , dziewczę niewinne -  zupełnie czego innego od niego oczekiwałam. I tak  pierzchły me wieloletnie uczucia.
Potem dowiedziałam się, iż onże żadnej babce nie przepuszczał. A że był urodziwy - łatwo przychodziły podboje. 
Ożenił się z koleżanką ze studiów, która zaliczyła jeszcze medycynę, została ginekologiem, ale rozeszli się, prawdopodobnie przez liczne romanse, jakich sobie nie szczędził.
Już jako starszy pan związał się też z wuefiaczką, notabene moją znajomą z zespołu - bardzo miłą dziewczyną i trwają , w symbiozie, do tej pory. Moje , platoniczne, miłości nie miały szans realizacji w realu.


 

 




1 komentarz:

  1. Ah Ci faceci... Im większy amant tym bardziej pewny siebie. Ja to znów kocham się platonicznie w tym gitarzyscie Pink Floyd Gilmourze. Bujaj się i bujaj już dziesięć lat.

    OdpowiedzUsuń