środa, 11 listopada 2015

NADAL ROSIENIE I POBYT W RODZINNYM MAJĄTKU




 Ulica w Rosieniach Rosienie


    Wieczną moją zmorą był problem odzieży. Zawsze odstawałam od rówieśników, bo Mama nigdy tak dobrze nie zarabiała, by zaspokoić wszystkie nasze potrzeby.
Uważała, iż najważniejszą, priorytetową sprawą jest wykarmienie swojej trzódki, a reszta jest nieważna lub zupełnie nieistotna. Nam, natomiast , dwóm nieletnim, panienkom - bardzo zależało na ładnym wyglądzie,a przynajmniej dorównywanie koleżankom, by nie stać się obiektem kpin i żartów. Dzieci, młodzież potrafi być okrutna. Nic nie ujdzie ich uwadze i jeśli dostrzegą , iż potencjalna ofiara jest słaba psychicznie i daje się „dołować” – przepadła. Pozostaje popychadłem, doprowadzonym do rozstroju nerwowego, a nawet, nieuleczalnych, kompleksów.
Pamiętam, jak zdarłam ostatnią parę butów i nie mogłam się doprosić kupienia nowych , a przez to kilka dni nie chodziłam do szkoły.
   Wreszcie Mama obdarowała mnie butami-walonkami na obcasiku (zimowe buty, noszone np. na Syberii) – zbuntowałam się i orzekłam, że ,za żadne skarby świata, nie pójdę w nich do szkoły.
Nie pójdziesz – to nie. Innych nie kupię, bo mnie nie stać na droższe”.
Beczałam dwa dni, ale kiedy zobaczyłam, że Mama nie reaguje na mój płacz – poddałam się. Włożyłam te wstrętne buciska (na obcasach ! i , zrezygnowana, udałam się do szkoły. Dzieci nawet nie spostrzegły, jakie to obuwie ubrałam, bo przez cały czas siedziałam w ławce nie wychodząc nawet na przerwę. Potem, dzieciarnia przyzwyczaiła się do moich walonek i miałam spokój. A że do wiosny było niedaleko - jakoś przeżyłam noszenie tej „wstydliwej” garderoby.
Działo się to, nadal, w Rosieniach.
    Kiedy nastało lato – na ferie wyjeżdżałam do majątku (administrowanego, przez kuzynkę Zosię), mieszczącego się kilka kilometrów od Rosień, a dołączał tam Leszek (młodszy syn wuja Witolda).
Siostra natomiast – do nieopodal znajdującego się folwarku Ginejcie , gdzie gospodarzem była siostra Zosi – Wanda i brat –Jerzy. Prócz siostry, przyjeżdżał do folwarku też – Żuk (Kazimierz starszy brat Leszka).
Folwark należał do dalekiego krewnego, wuj a Kurnatowskiego, pastora,
mieszkającego w Wilnie , ze swoją o ok. 20 lat od siebie starszą , żoną. Małżeństwo, mimo tak wielkiej różnicy wieku, było bardzo udane .
Pamiętam pastora  jako przystojnego, siwego pana, o wielkie kulturze osobistej.
Był wyjątkowym erudytą i poliglotą (znał kilkanaście języków).
     Małżeństwo trwało wiele lat, a zakończyło się wraz z śmiercią ciotki (imienia nie pamiętam). Podobno, czytała jakiś fragment gazety i, pewnym momencie, zamilkła. Wuj przynaglał, by kontynuowała czytanie, ale ona nie odpowiadała. Okazało się, że nie żyje !
Wuj wielce ubolewał nad jej utratą i nie długo po tym fakcie także zmarł.
Rzadko przebywali w Ginejciach, stąd przekazali ,właśnie,  kuzynostwu zarządzanie nim w okresie okupacji niemieckiej.
Tak, jak nami, posługiwała się też siostrą i kuzynem – Wanda, ganiających ich do robót polowych i innych uciążliwych, które przerastały siły siostry narzekającej  także na złe wyżywienie i nieodpowiednie ich traktowanie. Zbuntowana wróciła, w końcu, do Mamy, do Rosień.
W Ginejciach pozostał Żuczek, który często przybywał do naszego majątku, wysyłany „służbowo” lub „urlopowany”.
Wtedy organizował indiańskie zabawy lub inne, nie mniej wymyślne i trudne dla nas do zniesienia.
W naszym przypadku – prace, zlecane przez Zosię, nie obciążały nas zbytnio, a nadto miały charakter dydaktyczno- wychowawczy (patrz: opowiadanie „Pana Tadeusza).
Nie przypominam sobie nieprzyjemnych zdarzeń, zachowań Zosi wobec nas, otaczającą opieką i troską. 
Inaczej postrzegał ją Mietek (z-ca dowódcy AK na dystrykt kowieński), poszukiwany przez Gestapo, a ukrywający się tamże).
Po wojnie relacjonował nam swój pobyt w majątku, jako ciężko pracującego i traktowanego  jak  typowego parobka.

sobota, 7 listopada 2015

WRACAM WSPOMNIENIAMI DO ROSIEŃ



     Zamierzam odtworzyć, niezawarte w książce „Gabriela”, moje wspomnienia z życiorysu od zamieszkania w Rosieniach, gdzie rozpoczęłyśmy, z siostrą, naukę języka polskiego, znając, dotychczas, tylko język węgierski - ojczysty mojej Mamy.
Szkółka, jedyna polska w tym miasteczku, zajmowała jednoizbową
przestrzeń, mieszczącą klasy podstawowego nauczania od I do IV.
Obie rozpoczęłyśmy od klasy pierwszej , ale siostra , wkrótce, przeszła
do trzeciej, potem czwartej, gdyż w Budapeszcie ukończyła dwie
pierwsze klasy i , nie mając trudności z przyswajaniem zarówno
języka, jak i ogólnego programu nauczania - z łatwością „przeskakiwała”
do wyższych klas. Ja, pozostałam na poziomie pierwszej, bo byłam
o 2,5 roku młodsza od niej i miałam po raz pierwszy styczność
z nauką, także nowego języka, a w zasadzie kilku. Musiałyśmy też
przyswoić litewski, bowiem był językiem państwowym, jak i rosyjski,
gdyż jedna z ciotek – Jula – mówiła wyłącznie po rosyjsku.
Szybko zdobyłyśmy ogólną wiedzę na poziomie nauczania tych klas,
do których uczęszczałyśmy, jak i wszystkie trzy języki.
Zaprzyjaźniłam się z Litwinką, w moim wieku, której mama była
właścicielką także jedynego w miasteczku kina. Dzięki temu mogłyśmy,
bez przeszkód, oglądać wszystkie filmy,jakie ukazywały się na jego
ekranie. A były to filmy najwyższych „lotów”. Z udziałem najznakomitszych aktorów, których nazwiska zapamiętałam do dziś:
Marika Rokk (o umlaut – nie ma na moich klawiszach tego dwukropka nad o), Zarah Leander, Shirley |Temple, Greta Garbo, Marlena Dietrich i wiele innych
oraz aktorzy: Charlie Chaplin, Ramon Navarro, Fred Astaire, Gene Kelly, Jan
Kiepura , Cary Grant , no i mój najulubieńszy, w którym byłam „śmiertelnie” zakochana, czyli Robert Taylor. Niezaprzeczalnie, z nich wszystkich najpiękniejszy, ale czy najzdolniejszy – tego nie potrafię potwierdzić.
Wchodziłyśmy na balkon, potem do którejś z lóż i zza kotary, wielce
podniecone, oglądałyśmy film za filmem – łącznie z tymi od 18 lat.
Mama nawet o tym nie wiedziała. Byłam kinomanką wiele lat.
Potem, grubo po wojnie, zapał wygasł i zaprzestałam chodzić do kina.
Zresztą, takich aktorów, jak przed wojną i międzywojnia – nie uświadczysz. „Tamci” byli świetnymi aktorami, a kobiety – piękne, eleganckie i niczym niepodobne do „rozczochranych”, udające podlotki  - niezależnie od wieku -
naszych, polskich i, nie tylko, aktoreczek. Światowy trend na brzydotę. 
Tylko nieliczne aktorki są urodziwe, bo natura je tak stworzyła, a nie makijaż, natomiast "prawdziwych" mężczyzn - aktorów - nie uświadczysz. Bo jeżeli grający rolę Bonda jest jego przykładem - to mamy kompletną degrengoladę w tej materii...

piątek, 6 listopada 2015

Małe drzewko genealogiczne dla roazróżnienia kto jest kto

Dwa rody – o tym samym nazwisku – pochodzą od jednego protoplasty - Jana (XIV wiek),
a moje pokolenie jest już, z kolei, czternaste.
Pierwszy ród - pochodzi z majątku, którego nazwę wzięto od noszonego przez nas nazwiska
a drugi – zwał się Plemborg.
-------------------------
Mój ojciec, także Jan – odziedziczył , ten pierwszy , mając 19 lat (1910 rok) – po śmierci swego ojca, również Jana (żona - Olga Staniewicz ). Dwie jego siostry : Anna i Melania – jako schedę otrzymały folwarki : Melania – Weredowo, a Anna – Jasnogórkę.
----------------------------
Plemborscy zaś: Dziadkowie : Michał Dowgird , (żona Marya Jeleńska z d. Hirsch).
Ojciec rodu – Tadeusz (geolog, znany na Litwie - polski malarz ; ( Litwini roszczą do niego prawo) 1852-1919, ożeniony z Kazimierą Korybut-Daszkiewcz wydali na świat czworo
swego potomstwa:
Adama, Tadeusza, Michała, Witolda (na przestrzeni lat 1886-1901).
Najmłodszym był Witold, z którym w czasie II w. św. mieszkaliśmy, jakiś czas, razem.
--------------------------
Oba majątki ze sobą sąsiadowały. W ogóle, całe skupisko sporych majątków,na Żmudzi,szlachty polskiej było blisko siebie usytuowane i często , wzajemnie się , odwiedzane.

Z plemborskich: Adam – ożenił się z daleko spokrewnioną Melanią (siostrą mego ojca),
Tadeusz – zmarł w wieku 24 lat – nie znam przyczyny śmierci,
Michał – miał córkę, z służącą, zatrudnioną w majątku, (do której przyznał
się tuż przed swoja śmiercią),
Witold – ożenił się z Genowefą z Raczkowskich (siostra Mietka) o
kilkanaście lat od siebie starszą osobą.
----------------------------
Adam z Melanią mieli czworo dzieci: Wandę, Adama, Zofię i Jerzego (na przestrzeni 1911-1917)
Witold z Genowefą dwoje dzieci: Kazimierza i Leszka. (na przestrzeni 1928-1931)
------------------------------
Z pierwszego majątku: mój Ojciec – ożenił się z węgierską diwą operetkową – Olgą Feher
moją Mamą.
Mieli dwoje dzieci: Eleonorę (1929 r.)
Gabrielę(mnie – 1932 r)
---------------------------------
Adam (plemborski) zmarł w 1919 r., wracając z I w.św. na Litwę na granicy Rumuńskiej
na tyfus,pozostawiając żonę. Melanię właściwie, bez  środków do życia.
Stąd , mój ojciec dawał im możność przebywania u siebie , w majątku , będących
na jego utrzymaniu.
Potem, każdy z nich chwalił się, że mieszkał w swoim majątku, co mnie, początkowo
śmieszyło, ale potem mocno irytowało. Nie potrafili przyznać się do faktycznych
zasług ojca wobec nich i przeinaczali fakty na swoją korzyść, pomijając mnie
i siostrę do schedy po naszym, rodzonym, ojcu.
Melania – zmarła po II w.św. po powrocie do Polski w 1945 (opisałam wypadek w „Gabrieli”)
Witold – zmarł w latach 60-tych (aktor, reżyser, artysta)
Genowefa – żona , chora na serce – zmarła ok. roku 1935, pozostawiając mężowi na wychowaniu dwoje dzieci . .
--------------------------------------------
--------------------------
.
Jan, mój ojciec zmarł w czasie wojny w Warszawie w 1943 roku
Olga – Mama w 1959 w Wałbrzychu.
Eleonora – siostra w 1989 r. w Warszawie.

Kolej na mnie. Kiedy ?  Przyjdzie na to pora. Sadzę, że niebawem..

O ile wiem – oba rody były, na początku, ze sobą skłócone.
Ja, jako najstarsza z rodu Jana – także; o powodach pisałam w poprzedniej notce.

Czwórka mego kuzynostwa:
Wanda – ukończyła germanistykę i wykładała w szkole język niemiecki;
Adam (Dziutek ) - był lekarzem-chirurgiem (przez lata dyrektorem Szpitala Wojewódzkiego w
Białymstoku).
Zofia - ukończyła przedwojenny CIF (Centralny Instytut Fizyczny – obecnie AWF); wieloletnia
wykładowczyni na WSWF, a potem AWFwe Wrocławiu
Jerzy - był ekonomistą (koszykarzem YMCA – najlepszy w Polsce zawodnik; potem trenerem
kadry polskich koszykarek).

O nich opowiadam w książce p.t. Gabriela i będę do nich wracać na tym blogu.

W razie trudności z rozpoznawaniem osób , które będę opisywać – proszę sięgać
do tej strony po informacje.


Pisałam na writer'rze  kopiowałam i wklejając - litery  tak się zmniejszyły. Próbowałam zwiększyć, ale się nie dało !

sobota, 31 października 2015

 Perkunas




                   Skąd nasz ród....                    

Pomyślałam, że , z braku innych pomysłów, ten blog wykorzystam na pisanie aneksu do wydanej książki p.t. "Gabriela", która też powstała na kanwie skasowanego bloga -  kresowianka32.
Pisałam oszczędnie, bo nie chciałam zanudzać ew. czytelników i sporo , niewiele znaczących dla nich  fragmentów,  pozostawiłam nieujawnionych.
   Np. wymieniłam dość dużo krewnych, nie podając , w jakim stosunku i na jakiej płaszczyźnie jesteśmy spokrewnieni.
A jest to historia dość ciekawa.
    Na terenie Żmudzi, na Litwie  - po unii polsko-litewskiej (1385 r.  w Krewie; akt regulował stosunek Korony Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim ) osiedliło się wielu Polaków,  namaszczonych szlachectwem przez poprzednich władców, za różne zasługi, których nie wymienię, bo nie znam bliżej tych, nagradzanych ziemią,  dokonań. Natomiast wiem, że zdobywali też ziemie, podbijając je, niezbyt szlachetnie, od osiadłych tam tubylców . Jednym z tych rodów - był nasz. 

I , głowy nie dam, czy nie zagarnął on ,w podobny sposób, większość gruntów, która liczyła sobie dobrych kilka tysięcy hektarów, jak i ,sąsiadujących z nami, innych polskich "szlachcian" o znanych nazwiskach. 
Litwini byli wówczas poganami, stąd częste najazdy Krzyżaków, pod pretekstem nawracania ich na chrześcijaństwo, a w rzeczywistości mających   w zamiarze anektowanie części zajmowanych przez nich ziem.
I oto książę litewski - Władysław Jagiełło - mający wielkie aspiracje osobiste, ale też narodowe -  zamierzał przyjąć chrzest i objąć także polski tron przez małżeństwo z królową Jadwigą.
Zamierzenia swe spełnił. Przyjął chrzest w Krakowie w 1386 roku i wziął ślub z 12-letnią wówczas Jadwigą (zmarłą  - w roku 1390).  W ślad za władcą chrzest przyjęła większość narodu litewskiego .
   Następna unia została przyjęta w Lublinie , w roku 1569 za króla Zygmunta Augusta i była początkiem Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a także początkiem I Rzeczypospolitej Polskiej.
Wspólne Państwo trwało ponad dwa wieki, aż do czasu, kiedy zniknęło z mapy Europy, po rozbiorach w 1795 roku.
    Nie będę rozwijać wątku historycznego, bo kto zechce - sięgnie po materiały, których jest w bród.
Chciałam tylko uzmysłowić od kiedy nasze "plemię" powstało i jak długo trwa (bez mego wkładu na przyszłość, bowiem nie przyczyniłam się do kontynuowania go z mojej strony).
    Kuzyn Jerzy (o pokrewieństwie z nim opowiem w dalszym ciągu "aneksu") strawił wiele lat w penetrowaniu: kto był naszym "praszczurem",  założycielem rodu i jak przebiegało jego rozmnażanie się, malując, nieudolnie, drzewo  genealogiczne (trudno odczytać imiona, pisane odręcznie) . Dla mnie lektura była nieciekawa  i pełna niedomówień: prawdopodobnie,  podobno, może , jakoby itp. i w dużym stopniu sfałszowana, a dlaczego - również nie utajnię.  


   W każdym razie, po tym fakcie, zerwałam wszelkie więzi z rodziną, bowiem zachowała się wobec mnie  bardzo nie fair.
Do tej pory byłam do niej  przywiązana i każdy z nich 
mógł liczyć na moje wsparcie we wszystkich  sprawach, natomiast nielojalności, intryg - nie znoszę i nie chcę, z posługującymi się  tymi metodami  - mieć nic do czynienia. 

















czwartek, 29 października 2015


 Kwiaty Jesienne

Jestem pełna euforii z powodu wygranej PiS ! Wreszcie. Nie
sądziłam, że stanie się to jeszcze za mojego żywota ! Broniłam ich przez 8 lat, nieustannie. Wskazywałam na braki i bufonadę PO. Na antypatriotyzm Tuska. Dołączałam jego wypowiedzi na ten temat. Jak chętnie z tej "brudnej" Polski, by nawiał. Jak ma dość tej polskiej martyrologii i wszystkiego naraz. Jaki był dumny i szczęśliwy, gdy go Unia przygarnęła, po latach służalczości wobec Merkel.  Za nadskakiwanie i rolę jej lokaja. Tyle, że "miłość" nieodwzajemniona. Że, owszem, dała nic nie znaczącą posadkę dla swego sługusa, ale nie dała mu żadnych kompetencji. 
Kopacz była "podarunkiem" śmierci dla tej formacji. Doskonale wiedział kogo stawia na piedestał, by,  prawie wszystko,  spartaczyć. To było celowe, wredne  posunięcie, by Polskę maksymalnie pogrążyć we wszystkich dziedzinach jej życia, egzystencji . Uczyniła tę rzecz  wraz z swoimi poddanymi, a raczej pławiącymi się w dobrobycie, sługusami. Dobrze im tak, gorzej było dla nas, widzących, co się dzieje na scenie politycznej i dziwiących się tym, którzy PO popierają z nieświadomości, z głupoty lub dla koniunktury. Zawalili wszystko, co dla państwowości jest ważne : oświatę, przede wszystkim. Nadto, oddali w obce ręce najważniejsze gałęzie gospodarki. Sprzedawali, na pniu, co tylko się dało. Nie będę wymieniać szczegółów. Rozliczą ich następcy, choć będą torpedowani z całych sił. Najlepszy dowód kogo wybrał ich elektorat, nienawidzący Kaczyńskiego z PiS-em: Na samym czele NIESIOŁOWSKIEGO - wściekłego antagonistę, największego chama i bluźniercę, Halickiego , Katarasińską i im podobnych. Po to , by bruździli, jazgotali i siali, nadal, nienawiść wobec  partii, której wygranej tak się bali , by nie mogła dotrzeć do innych, niecnych,  poczynań w ciągu ośmioletniego ich panowania !
 Wznoszę okrzyk: hip, hip hurra !
Nie będę rozwijać DLACZEGO tak popierałam PiS, choć z wieloma proponowanymi zmianami programowymi się nie zgadzam (dotyczących, przede wszystkim sfery moralnej) i, mimo to, iż jestem agnostyczką. Mnie tu jedna, zwolenniczka PO przekonywała, że Polska stanie się m.in  "wyznaniowa". A cóż to za argument ?! Lepsza wyznaniowa, niż bez swych wieloletnich tradycji , z wiodącą prymat , wiarą  chrześcijańską. Nikomu wiara nie zaszkodziła, a niektórych hamowała przez obawę "bicza" bożego i ich rozliczania na "tamtym" świecie. Ja ją zatraciłam, ale to moja i tylko moja sprawa.
A Polsce , jej obywatelom - życzę jak najlepiej. Rządź, sprawiedliwie, Prawo i Sprawiedliwość ! Wierzę, że postarają się  rządzić, dla dobra Polski , z wszystkich swych sił. 

P.S.  Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że będą zgrzyty wewnątrzpartyjne, bo ludzie są ludźmi i nieraz aspiracje przerastają rozum, ale co by nie było - victoria ! Po tylu latach upokorzeń, ataków, wylewania pomyj na PiS - należy im się zwycięstwo. Naród daje im pole do działania.

poniedziałek, 19 października 2015

Kiedy już przestanę epatować wydaną książką, bo na razie wielce przeżywam przede wszystkim jej pozytywne opinie ludzi znających się na rzeczy - zamierzam  pisać na blogu aneks do "Gabrieli". Po prostu, dopisać ominięte scenariusze  - raczej pogodne.




 RECENZJE MOJEJ KSIĄŻKI "GABRIELA". WYDANEJ PRZEZ KryWaj - WYDAWNICTWO KOSZALIŃSKIE. 
Tam też jest do nabycia .


Nowa recenzja, Helenki - polonistki, po przeczytaniu mojej książki "Gabriela":

 




Gabriello ,jestem pod wrażeniem.Napisałaś znakomita ksiązkę ,dającą obraz swego ,jakże trudnego życia. Ktoś inny na Twoim miejscu ,na pewno miałby okresy załamań i depresji .Ratowało Cię poczucie humoru ,życzliwość do ludzi ,którzy ,niestety nie odpłacali tym samym ,z nielicznymi wyjątkami.Podoba mi się wątek węgierski no i oczywiście Twoja taneczna pasja.
Czytałam ,też wspomnienia ,osoby ,która pisząc o trudnych czasach stalinowskich ,wspomina działaczkę ,która zapisywała w osobnym kajecie ,kto płakał po śmierci Stalina ,a kto nie.A gdzie to było" usta Stalina jak malina " była jakaś taka przyśpiewka.
Autentyczna ,szczera do bólu książka.Te zimy ze szronem na kołdrze,kibel na polu,wiecznie sublokatorskie pokoje.A wojna ,głód i strach? I to wszystko na miarę jednego człowieka!
Oddzielny temat do zastanowienia dla mnie to Twoje małżeństwo .
Gabriello ,nie zwracałam uwagi na przecinki i gdybyś nie napisała o tym ,pewnie w ogóle bym niczego nie dostrzegła.
Łyżka dziegciu w beczce miodu to nie bardzo podobają mi się kolokwializmy typu Polibuda ,sublokatorka i kilka innych ,których teraz nie pamiętam .
Reasumując ;ksiażka wg mnie znakomita .


  Jest dla mnie wielce satysfakcjonująca. Po raz pierwszy i ostatni  wydrukowano moją opowieść blogową, więc bardzo byłam ciekawa reakcji na nią czytelników.
Druga , pozytywna, na piśmie (ustnie już trzy osoby wypowiedziały się także w podobnym stylu) w poprzedniej notce.
 JESTEM SZCZĘŚLIWA !
P.S.      "Sublokatorka" to nie eufemizm, tak się ją określa. A Polibuda?  Pracując w niej - też  tak się ją  zwie, potocznie.. Politechnika - to zbyt długi wyraz.


Następna recenzja, wielce dla mnie znacząca, bowiem Liwia jest polonistką, filozofem i zna mnie tylko z korespondencji internetowej:



Kilka zdań ,Gabi ,po przeczytaniu ksiażki.
Motto:Co mam rzec,powiem
szeptem - na brudno,
bo na czysty głos
jeszcze nie czas
/Osip Mandelsztam/

I tak ,jak pisze poeta ,było dotychczas.Na brudno pisanie ,czyli na blogu ,dla nielicznych odbiorców.Ale nadszedł czas ,aby już nie szeptem ale głośno opowiedzieć o swoim życiu.I chwała Ci za to ,Gabrielo ,że to uczyniłaś. Na dwustu stronach zamknęłaś ogromny fragment swego życia.Trudnego ,którego tłem były niechlubne wydarzenia z naszej historii.W czasach ,kiedy należało zyć z zamkniętą buzią ,albo chwalić ustrój ,otwierałaś ją w proteście.Dlatego relegowanie ze szkoły ,sublokatorskie pokoje ,wieczne niedojadanie.Tylko młodośc i poczucie humoru pozwoliło na przetrawnie.
Ksiażka pisana z perspektywy lat ,ale nie brakuje w sposobie relacji młodzieńczej pasji .Jest ,jak sama podkreślasz autentyczna i nie tylko wydarzenia opisywane w niej są autentyczne ,ale i sposób pisania.Na pewno trochę ucierpiały klawisze.
Podoba mi się sposób obrazowania ,języka i stylu ,bezkompromisowy ,zadziorny a jednocześnie bardzo delikatny ,kiedy piszesz o Mamie i Bliskich.Twoja historia jest jak woda,która zaczęła juz u żródła natrafiać na meandry i tak już miało pozostać do dnia dzisiejszego.
Sprawiłaś mi wielką radośc ,przesyłając ksiażkę ;dużo czytam ,ale ostatnio ona jest najlepsza.
Dziękuję za dobre chwile spędzone na jej czytaniu.

A ta najbardziej mnie cieszy, bowiem napisała ją: polonistka-filozofka , a na dodatek Skrzypaczka , którą bardzo cenię.
-----------------
I następna:

Komentarze
Aneta Szewczyk-Rytel
Aneta Szewczyk-Rytel Książka ciekawa, zaskakująca, trudno się od niej oderwać. Czyta się dobrze, lekko - chociaż treść nie jest lekka. Autorka opisuje swoje niełatwe życie na tle wydarzeń historycznych, społecznych XX wieku. Jako bohaterka książki łączy w sobie nieprzemijający apetyt na radość z bezkompromisowym poczuciem honoru i odwagą. Taki charakter w socjalizmie oznaczał kłopoty. Nie pasował też do wymagań ówczesnych mężczyzn. 
„Gabriela” to książka o utracie świata z którego się wyrosło, o stracie bliskich; o zaczynaniu od zera i radzeniu sobie na przekór wszystkiego; o przyjaźni, miłości i radości życia. 
To autobiografia, lecz niepodobna do innych kronik rodzinnych. Nietuzinkowe losy głównej bohaterki, jej sposób bycia oraz fakt, że od wczesnej młodości właściwie sama kształtowała swoje życie; sprawia, że czytelnik odbiera tę książkę jak ciekawą powieść - bogactwo wydarzeń i ludzkich osobowości. Przy tym opowieść ta ma ważną dla wielu cechę - jest autentyczna.
następna:


Anetko, Twoją recenzję też bardzo cenię, bowiem jesteś mądrą , refleksyjną kobietą i wiesz, co czytasz....
--------------------

A następny to e-mai: "Książka ta jest fantastyczna ! ....Coś rewelacyjnego "


Napisała ją Anka - moja młoda, acz wieloletnia znajoma, którą "wyłuskałam" po 6 latach nieobecnośzi w moim życiu.!



Po takich recenzjach można się poczuć dumną, ale ja tylko się cieszę, bo może młodzież , czytając ją (mam nadzieję) zastanowi się nad różnicą  egzystencji teraz i za czasów twardego reżimu - szczególnie dla tych, którzy stali wobec niego w opozycji i nie dali się wciągnąć do swego, licznego grona ich bałwochwalców , li tylko, by im było lepiej i wygodniej i ze strachu przed odpowiedzialnością.









niedziela, 18 października 2015

No, namordowałam się , zanim mogłam otworzyć nowy post ! Resetowałam 4 razy i zmieniałam hasło raz za razem, aż wreszcie dotarłam do celu.
Była wczoraj Basia (przyjechała z mężem, ale go nie przyprowadziła , byśmy mogły  spokojnie porozmawiać- on pojechał zwiedzać Wrocław). Natargała mnóstwo wyżerki , przyrządzonej przez siebie (chyba na cały miesiąc, bo tego nie da się zjeść w ciągu kilku dni !), jeszcze inne prezenty. Naprawdę niepotrzebnie, ale widać,że serce ma otwarte i dobre to kobieciątko. Przy tym pogodna, uśmiałyśmy się do woli. 
Przyjechała przy okazji odbioru książek - dla siebie i czworo znajomych, przyjaciół. Tak więc moja porcja, przysłana przez p. Krysię z wydawnictwa - topnieje, na szczęście, choć tutejsza społeczność udaje, że nie wie nic na temat wydania mojej biografii i nie pyta o ew. jej nabycie. Nie zawiedli. Tak, jak sądziłam - guzik ich obchodzę tak, jak i inni mieszkańcy tego Domu. Ścięłam się z Jolą - naszą socjalną, bo ona akurat wiedziała, iż zostanie wydana , a ja ją zawiadomiłam, że przyszły. Udaje Greka, że nie wiedziała o tym, iż są do nabycia, ale już pofatygować się, by zapytać o to telefonicznie nie przyszło jej do głowy. Zamówiła w wydawnictwie. 
Nie chce mi się o tym pisać.
Fajną recenzję napisała Anetka z Gdyni
 Cieszy mnie fakt, iż ci, którzy ją przeczytali - wracają do treści i chwalą ją. Jest to dla mnie duża satysfakcja. 
Zdaje mi się , że gorzej rozprowadza się w samym wydawnictwie i jego księgarni. Obcy jakoś mniej są zainteresowani czyimś życiorysem i mają opory z wydawaniem pieniędzy. 
Ale, może z czasem ?

Komentarze
Aneta Szewczyk-Rytel
Aneta Szewczyk-Rytel Książka ciekawa, zaskakująca, trudno się od niej oderwać. Czyta się dobrze, lekko - chociaż treść nie jest lekka. Autorka opisuje swoje niełatwe życie na tle wydarzeń historycznych, społecznych XX wieku. Jako bohaterka książki łączy w sobie nieprzemijający apetyt na radość z bezkompromisowym poczuciem honoru i odwagą. Taki charakter w socjalizmie oznaczał kłopoty. Nie pasował też do wymagań ówczesnych mężczyzn. 
„Gabriela” to książka o utracie świata z którego się wyrosło, o stracie bliskich; o zaczynaniu od zera i radzeniu sobie na przekór wszystkiego; o przyjaźni, miłości i radości życia. 
To autobiografia, lecz niepodobna do innych kronik rodzinnych. Nietuzinkowe losy głównej bohaterki, jej sposób bycia oraz fakt, że od wczesnej młodości właściwie sama kształtowała swoje życie; sprawia, że czytelnik odbiera tę książkę jak ciekawą powieść - bogactwo wydarzeń i ludzkich osobowości. Przy tym opowieść ta ma ważną dla wielu cechę - jest autentyczna.
C